Dzisiejsza Ewangelia, a szczególnie początkowy jej fragment, to bardzo mocne wezwanie do rozwijania samoświadomości. Mamy nieustannie poznawać siebie, odkrywać, kim jesteśmy i jak Bóg wyposażył nas na drogę do zbawienia: „Pewien człowiek, mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał” (Mt 25,14-15). W tym fragmencie nie chodzi o to, kto ile dostał, ale co kto zrobił z tym, co otrzymał: „Zaraz ten, który otrzymał pięć talentów, poszedł, puścił je w obrót i zyskał drugie pięć. Tak samo i ten, który dwa otrzymał; on również zyskał drugie dwa. Ten zaś, który otrzymał jeden, poszedł i rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana” (Mt 25,15-18).
W naszej świeckiej codzienności częściej mierzymy efekty ilością, objętością, szybkością czy dystansem – ważne są liczby. Za nimi stoi jednak konkretna praca – i to ona jest dużo bardziej istotna niż wynik końcowy. „Po dłuższym czasie powrócił pan owych sług i zaczął rozliczać się z nimi” (Mt 25,19). Nie sprawdzał ich co chwilę, ale zostawił ich z talentami na „dłuższy czas”. Potem się z nimi rozliczył, a raczej pozwolił im samym rozliczyć się przed nim. Wiedział, że wytrwała praca urabia charakter i rozwija zdolności – chciał, żeby opowiedzieli mu swoją historię. W dwóch przypadkach okazała się piękna i budująca, w jednym – no cóż…
Talenty oznaczają również dobre chęci czy też nawet niekiedy bardzo wzniosłe pragnienia, które w sobie mamy. Sztuką jest tak żyć, żeby od nich nie uciekać, lecz rozwijać je w sobie i wzmacniać, by potem wprowadzać w życie. Często kończy się jednak na chęciach czy wręcz marzeniach, że można by inaczej, ale… No, właśnie… Zawsze pojawia się jakieś „ale”, które próbuje nas przekonać, że nasze pragnienia choć są bardzo szlachetne, to jednak tak samo utopijne, i staje nam na przeszkodzie w realizacji tego, co przecież jest z pewnością natchnieniem samego Boga. Czy nie tak jest niekiedy przy okazji spowiedzi? Szczerze postanawiamy poprawę i naprawdę jej chcemy. Lecz potem jakoś to wszystko tak się toczy, że wracamy do punktu wyjścia… Trudno jest podjąć talent dobrych chęci i puścić go w obieg, żeby zaczął przynosić wymierne zyski. Problem polega na tym, że poza chęciami potrzebna jest praca. Przy inwestycji trzeba się nachodzić, napracować, pilnować jej, żeby szła w dobrym kierunku i żeby środki na nią przeznaczone nie rozeszły się gdzieś bokiem.
Tylko jak to zrobić, żeby się nam chciało, skoro tak bardzo nam się nie chce? Przypomina mi się filmik o motywacji, który niedawno ktoś mi podesłał. Padają w nim takie słowa: „Nie chce ci się? To zacznij niechętnie!”. Jest to jakiś pomysł. Całkiem dobry, powiedziałbym.
Pełny tekst komentarza dostępny jest na portalu Deon.pl: TUTAJ